Tutaj nie-raj (Hashimoto)

To właśnie dzisiaj jest ten dzień, kiedy moje Hashimoto przejmuje kontrolę nad moim życiem. Takie chwile, takie dni są bardzo często. Rządzą mną smutki i chwile słabości. To czas, w którym nawet mruganie jest czynnością, która jest tak ciężka, trudna, mozolna i niewykonalna.

Na Hashimoto cierpię od paru lat (kiedy je u mnie „odkryto”), lecz na wskutek własnej głupoty, słabości i rozchwiania życiowego przerwałam leczenie, by powrócić u skraju wytrzymałości.

Każdy z nas miewa chwile słabości nie-chcenia-mi-się oraz innych takich, lecz my „hashimotki” – mimo regularnego stosowania leków mamy tak każdego dnia. Ja jestem melancholijna i płaczliwa, albo śpiąca, albo wściekła do granic swoich możliwości. Mimo wszystko w pracy postrzegana jestem jako miła, energiczna i pełna radości – lecz gdyby ktokolwiek wiedział ile mnie to kosztuje.

Nie mniej jednak nikt nie da mi taryfy ulgowej, nikt nie da mi swobody i czasu na cierpienie. Praca trwa od poniedziałku do piątku w godzinach 7:30 – 15:30, zatem w tym czasie zachowuję się przepisowo, zawsze do usług, zawsze z uśmiechem i zawsze „spoko”. O 15:40 pozwalam sobie na to by usiąść w parku – poszlochać, ponarzekać, bo chcę, bo muszę, bo nie mam siły dalej iść.

Często tak mam. To istne wojny i powstania – w samym sobie, pokonywanie swoich własnych słabości. Nie jest lekko, kiedy nie masz sił, a nawet najkrótszy dystans powoduje, że idziesz jak na ścięcie.

Życie z Hashimoto można opisać słowami: „bolą cię wszystkie kości, a najbardziej dusza”. Za każdym tym cholernym razem motywuję się, czasami nawet sama ze sobą rozmawiam, by dać w końcu radę.

Oddaję się różnym zajęciom – przede wszystkim kręci mnie rękodzieło. Od dziecka lubiłam, ale teraz to też sposób na to by nie przespać całego życia. To prawie tak, jakbyś alkoholikowi wymyślała zadania, byleby nie sięgnął po flaszkę.

Najgorsza jest jesień i zima, bo wówczas moja psychika odmawia mi posłuszeństwa. W tym roku ratowałam się witaminą D i selenem. Choć w porze wiosenno-letniej puchnę jak balon, od stóp po twarz. Ręce czasami nawet uniemożliwiają trzymanie długopisu. Z psychiką natomiast – różnie jest.

Staram się żyć spokojnie, na tyle na ile sobie wszystko wytłumaczę. Nie myśleć o złych rzeczach, o problemach, nie pogrążać się. Ale sytuacja nie jest lekka, a po drugie ja nie potrafię myśleć o sobie w superlatywach. Nie umiem samej siebie pochwalić, nawet za sukcesy i osiągnięcia, mimo, że je doceniam, to czasami znajduję tłumaczenie, że nie jest to moja zasługa, albo że mogłabym bardziej się postarać, że stać mnie na więcej.

Ćpię więc na śniadanie trzy tabletki, na kolację kolejne trzy, a i czasami w obiadowej porze się dodatkowo suplementuję,  ten swój wybrakowany organizm z dolnej półki.

Żeby żyć muszę częściowo poddać się rytmowi tej choroby żeby się nie męczyć, żeby było „dobrze”, nie wbrew sobie (jej). Kto fizycznie i psychicznie czuje się jak za szybą? Ja mam wrażenie, że życie toczy się obok mnie, beze mnie. A najgorsze są te luki w pamięci, jakby ktoś ją podziurawił, porwał i kazał normalnie funkcjonować.

Wielu lekarzy bagatelizuje Hashimoto, twierdząc, że te nazwijmy to „stany”, to wymysły chorych, sfrustrowanych, leniwych, młodych kobiet. Nieliczni zdają sobie sprawę o neurologicznym podłożu konsekwencji zapalenia Hashimoto, a także o tym że doprowadza do uszkodzenia mózgu. Faszerowanie się psychotropami mogłoby trwać całe życie, na co żaden rozsądny lekarz nie wyraziłby zgody. Zatem jedyną metodą jest ogarnięcie życia takim, jakie jest. Subtelnie poddać się, lecz mimo wszystko jeszcze żyć, może i za szybą, obok siebie, ale nikt nie mówił, że życie mam przeżyć jako ja, a nie jako my, tzn. ja i moje „hashi.

 

Opublikowane przez rozhulaleego

pragnę tak żyć, by pamiętać każdą chwilę - niezależnie od tego, czy przyniosła mi radość, czy smutek. Każda chwila przecieka nam przez palce, nie możesz złapać jej w garść - przemija. zapisz i zapamiętaj.

Dodaj komentarz